Miała być dzisiaj recenzja "Płomienia Crossa", ale na razie się wstrzymam z powodu jednego komentarza pod wczorajszą recenzją "Dziewięciu żyć Chloe King". Jedna z czytelniczek stwierdziła, że nie wiedziała, czy napisałam recenzję, aby podlizać się wydawnictwu, czy też szczerze. Chcę tę sprawę rozwiązać raz a dobrze, więc proszę wszystkich o uważną lekturę poniższego tekstu. Może być trochę chaotyczny, bo jestem tą uwagą dość wzburzona.
Wraz z Martyną założyłyśmy bloga po to, by dzielić się z Wami swoimi opiniami o książkach. Czytamy ich naprawdę dużo, chociaż zdarzają się miesiące, gdy po prostu czasami nie mamy wystarczająco czasu albo jakieś tytuły niezbyt nam idą. Część z tego, co czytamy, recenzujemy - dlaczego tylko część? Gdyż nie zawsze uważamy, że nasza opinia cokolwiek wniesie. Jeśli Internet niemal pęka w szwach od negatywnych recenzji jakiejś książki, to nie widzimy sensu w przynoszeniu Wam naszej z podobną opinią o książce - podobne stanowiska już znacie, więc nic nowego zapewne nie wniesiemy do tematu.
Zaś uwielbiamy Was zaskakiwać opiniami, które różnią się od większości internautów. Przykładowo ile to osób krytykuje trylogię Greya albo wychwala każde dzieło Katarzyny Michalak lub "Córkę dymu i kości" Laini Taylor? Właśnie, całe multum. My jesteśmy pod tym względem spaczone i uważamy odwrotnie, o czym w dwóch ostatnich przypadkach mogliście się przekonać. Greya ciągle dla Was szykujemy, bo staramy się odpowiednio zebrać myśli i wstawić go w odpowiednim momencie (może doczekamy się ogłoszenia obsady filmu do czasu opublikowania naszej recenzji!).
I tu pojawia się główna sprawa. Ile jest w naszych recenzjach prawdy, szczerości i właściwej krytyki, a ile podlizywania się wydawnictwom?
Wyjaśnijmy jedną sprawę od razu. Bloger książkowy, który recenzuje książki po to, by dostawać nieskończone ilości darmowych egzemplarzy od wydawnictw, a nie dla własnej przyjemności dzielenia się swoimi opiniami z innymi, będzie wychwalał nawet najgorsze tytuły lub poleci na wszystkich pozytywnych opiniach pozostawionych już w Internecie. Taka osoba również sama szybko się zniechęci do tego, co robi - nie ma co ukrywać, że jeśli już nawiązuje się współpracę recenzencką z jakimś portalem, to po części można to uznać za pracę na pełen etat. Nie da się jednak zrobić tego bez pasji i jako takiego rozeznania w książkach - trzeba wiedzieć, co już było i nie jest ani trochę oryginalne, a co jest tzw. powiewem świeżości. Przydałoby się też orientować trochę w tym, co przyciąga czytelników, a co odstrasza. Pamiętam bloga recenzenckiego, gdzie autorka umieszczała (zamiast swojej opinii o książce) fałszywe streszczenie jakieś książki, po prostu odwracając lub przekręcając wydarzenia w niej. I tak w przypadku np. "Igrzysk śmierci" Peeta zginął, Katniss sama go zadźgała nożem, po czym wróciła do Dwunastego Dystryktu i przespała się z Galem, który to zdążył wcześniej spędzić noc z jej siostrą. Jak kto lubi... mnie to zniechęciło do bloga i nie pamiętam, kiedy ostatni raz na niego zaglądałam.
Mamy obowiązek przeczytania książki i zrecenzowania jej... w szczery sposób. Wielu blogerów boi się jednak tej szczerości w przypadku złego wrażenia po książce i sprawdza cudze recenzje, by znaleźć w nich różne pozytywne cechy lektury i wpleść je do swojej opinii. To nie ma u nas miejsca! Nie uznajemy podlizywania się wydawnictwom czy autorom. Nawet jeśli kiedyś nawiążemy jakąś współpracę, nie będziemy kłamać Wam, czytelnikom, w żywe oczy i śpiewać dziesiątek kłamliwych peanów wobec pozycji, które na nie nie zasługują. Zakładałyśmy bloga po to, by dzielić się z Wami szczerymi opiniami, zwracać Waszą uwagę na każdą wadę i zaletę książki. Jeśli coś można podpiąć do obu kategorii, też o tym piszemy.
Dowodem naszej szczerości i lojalności wobec świata recenzenckiego są recenzje dwóch egzemplarzy recenzenckich, które dostałam w ciągu ostatnich 2 lat. Jeden w 2011 roku - "Z ciemnością jej do twarzy" Kelly Keaton, drugi w czerwcu 2013 - "Opiekunka grobów" Melissy Marr. Obie książki były w moim mniemaniu na średnim poziomie i napisałam Wam o tym szczerze, bo zależy mi na polecaniu książek naprawdę godnych uwagi. Ani ja, ani Martyna nie okłamiemy Was, że coś jest cudne, jeśli nam się nie podobało. Podobnie nie napiszemy, że opisy u kogoś są okropne, jeżeli stwierdził tak inny recenzent, podczas gdy nam się one podobały - nie jesteśmy tu po to, by prezentować Wam opinie innych blogerów, tylko nasze. Jesteśmy w tym, co robimy, szczere, bo czasami same lubimy się cofnąć do jednej z recenzji i przypomnieć sobie, jakie wady znalazłyśmy w innych powieściach danego autora albo we wcześniejszych tomach danej serii.
Poza tym po co mam się przymilać wydawnictwom? Żeby mi wysyłało darmowe egzemplarze? To miłe, ale mogę bez tego żyć. Mam w domu ponad 300 książek, których nie czytałam i które tylko czekają, aż po nie sięgnę i do tej kolekcji ciągle dochodzą kolejne tytuły, które znajduję na wyprzedażach. Przeżyję więc bez egzemplarzy recenzenckich, jak widzicie - nie są mi niezbędne do blogowania :)
Czasami zdarza się, że jakaś pozycja nie przypadnie nam do gustu. Zaglądamy jednak każdego dnia na Wasze blogi i orientujemy się, ilu z Was (tak mniej więcej) dany typ literatury interesuje. Jeśli wiemy, że nam coś nie podpasowało, ale Wam może, to również zaznaczamy to w recenzji, podkreślając, co może być warte Waszej uwagi.
Przy okazji poruszę temat, który mnie samą dość mocno bulwersuje. Są bowiem blogerzy z całkiem niezłym stażem, którzy tym nowym polecają przyjmowanie każdej współpracy, jaka wpadnie im w ręce. Zupełnie nie rozumiem takiego podejścia. Współpraca recenzencka ma być dla nas, blogerów, przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem, bo nie wypada wystawić wydawnictwa do wiatru z recenzją, jeśli już dostaliśmy egzemplarz. Dlatego odrzucałam wszystkie oferty, które do tej pory dostałam - zarówno od początkujących autorów, jak i od kilku wydawnictw - nie interesowały mnie proponowane książki ani oferta wydawnicza, a nie widziałam sensu w męczeniu się podczas lektury i potem przy pisaniu recenzji. Wszystkim świeżynkom w tym świecie, które czasami do nas wpadają z wizytę, radzę gorąco, by podejmowali tylko te współprace, na których im zależy. Naprawdę inaczej to wszystko nie ma sensu.
Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii w tym temacie. Zainteresowanym polecam dyskusję, która ostatnio rozgorzała na portalu Na Kanapie i dotyczy podobnego tematu (tutaj).