Chicago. Społeczeństwo podzielone na pięć frakcji: Altruizm, Erudycja, Nieustraszoność, Prawość i Serdeczność. To, co jedni niszczą, inni próbują naprawić. To, co powinno być chronione, stanowi największe zagrożenie. To, kim jesteś, decyduje o twoim życiu lub śmierci. Dlatego gdy po testach osobowości szesnastoletnia Beatrice Prior nie otrzymuje jednoznacznego wyniku, nie wie, co ma zrobić na ceremonii obrania swojej drogi na resztę swoich dni. W efekcie stawia na frakcję najdalszą od jej dotychczasowego życia i odkrywa nową siebie... i pewnego ciekawego mężczyznę. Wkrótce jednak wszystkie jej sekrety wyjdą na jaw, a Tris będzie musiała stawić czoła najgorszym lękom.
Spodziewałam się w sumie sama nie wiem czego. Z początku byłam filmem zawiedziona, ale obecnie stwierdzam, że całkiem mi się podobał. Trochę się różnił od książki, co jest dużym plusem w tym przypadku - na papierze widać podobieństwo do "Igrzysk śmierci" znacznie wyraźniej niż na ekranie, gdzie nie miałam aż takiego deja-vu. Akcja mknęła dość szybko, choć miała swoje przestoje. I była dość przewidywalna, mimo że podchodząc do filmu po raz pierwszy, znałam jedynie jakieś pierwsze pięćdziesiąt stron książki. Schemat bardzo podobny do igrzyskowego. Szkoda. Mogło wyjść lepiej.
Tak jak Tris denerwowała mnie w książce swoim nieogarnięciem - w trakcie walki nagle czas się zatrzymywał, by mogła popatrzeć na usta Cztery, chociaż naokoło wszyscy się lali i patrzyli, czy równo puchnie - tak w filmie była znacznie bardziej zdecydowana. Chociaż jedna ze scen z finału i sama końcówka były tandetne do bólu. Nie mówiąc o znanej już wszystkim scenie z "rozbierz się, chcę zobaczyć twój tatuaż" albo z jedną z jej obaw na wielkim teście, w której swoją rolę odegrał Cztery. Patrzyłam na to i wytrzeszczałam oczy, gdyż dla mnie to pomysł w sam raz dla napalonych piętnastolatek. Starsza publiczność, do której twórcy chcieli dotrzeć wszelkimi brutalniejszymi scenami, była zniesmaczona.
Doceniłam, że przynajmniej obraz się nie trząsł jak w ekranizacji pierwszej powieści Collins. Lepiej się oglądało. I na szczęście nie wpadli na ten sam pomysł co ludzie od IŚ i "Zmierzchu", by wprowadzić specyficzną kolorystykę Wszystko było pełne kolorów i to doceniam.
Więcej na ten temat nie powiem, gdyż film zwyczajnie mnie nie ruszył. Jest przeciętny i niestety musi być porównywany do Igrzysk, gdyż autorka chyba się nimi mocno inspirowała podczas pisania książki, od której reżyser starał się nieco odejść. I chwała mu za to.
Mam w planach, ale chyba najpierw przeczytam książkę... Tylko nie mam pojęcia, kiedy to nastąpi :(
OdpowiedzUsuńhttp://kulturka-maialis.blogspot.com
Oby przed drugim filmem, o ile taki powstanie.
UsuńNie znam tej serii, ale mam w planach ją przeczytać, a potem obejrzeć ekranizację, dlatego trochę mnie zasmuciłaś pisząc, że film jest raczej przeciętny. Mimo to i tak chce go poznać, tylko zmienię swoje oczekiwania na mniejsze.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie zmniejsz oczekiwania, to może Cię tak nie rozczaruje zarówno książka, jak i film.
UsuńWidziałam film, a książki nie czytałam. Film w moich odczuciu dość przeciętny.
OdpowiedzUsuńDokładnie, nic porywa ani trochę, po prostu jest i można obejrzeć, oczu się nie straci.
UsuńJak ja mam dużo zaległych filmów do obejrzenia. Niestety ten jeszcze poczeka tym bardziej, że Cię nie zachwycił.
OdpowiedzUsuńNiech czeka! Informacji o ekranizacji drugiego tomu jeszcze nie widziałam, więc pośpiechu nie ma.
UsuńMoim zdaniem z trylogii najlepsza jest pierwsza część (oczywiście TEJ trylogii, nie każdej ;)) a film mi się spodobał.
OdpowiedzUsuńBardzo słuszne spostrzeżenie co do kolorów. Głównie właśnie przez to ekranizacja pierwszej części Igrzysk była dla mnie słaba. Co do Zmierzchu, to nawet wyszło na plus, bo widać było specyficzny klimat. Niemniej jednak dobrze, że tu postawili na naturalność :)
Mnie osobiście w filmie strasznie irytowała aktorka, która grała Tris. Ciągle się dziwnie 'uśmiechała' jakby miała jakieś problemy z postrzeganiem świata -,- Moim zdaniem ona wszystko psuje ;(
Całokształt mnie usatysfakcjonował, pomysł na fabułę też ciekawy. Według mnie podobieństwo do Igrzysk przejawia się tylko podziałem na frakcję. Oczywiście dałoby się wymienić jeszcze kilka szczegółów podobnych, ale ja na nie nie zwróciłam uwagi. Zarówno do książki jak i do filmu podeszłam jak do zupełnie nowej historii, która niczego mi nie przypomina (no dobra, ten wielki napis że fanom Igrzysk się spodoba...) i po krótkim wmawianiu sobie tego stwierdzenia (bo faktem to tego nazwać nie można ;)) uwierzyłam i zupełnie nie zwracałam uwagi na podobieństwa.
Niestety kolejna część zdecydowanie zaniżyła poprzeczkę, a finału jeszcze nie zdążyłam przeczytać.
Masz rację, film jest raczej kierowany do nastolatek, mnie jednak przypadł do gustu. Świetna recenzja ;)
Eris, tacy komentatorzy to złoto! Dziękuję za przepiękną odpowiedź na tekst.
UsuńZauważyłam, że mało osób zwraca uwagę na kolorystykę obrazu oraz (nie)trzęsącą się kamerę. Na pokazie przedpremierowym jednego filmu pani, która mnie zapraszała na seans i pytała po nim o wrażenia była zaskoczona takim komentarzem.
W sumie się zgodzę, że mogli wziąć inną aktorkę, ale Shailene nie była zła. Bardziej mnie irytował jej brat i na szczęście nie było go w filmie za dużo :) Jak dla mnie dużym podobieństwem jest samo to, że znowu jest jedna bohaterka wybijająca się z systemu. Znowu znajduje sojusznika w facecie i znowu walczy przeciwko jednej władzy obstawionej swoimi żołnierzami. I znowu te dwie osoby, chociaż tu w prawdziwej walce, wygrywają.
Dziękuję Ci ponownie za taki cudny komentarz :)
Nie ma sprawy :) Jak coś czytam i mogę się do tego odnieść to czemu nie? :)
UsuńNa samym początku książki miałam nadzieję, że brat Tris będzie ją wspierał, i że będą stanowić taki zgrany duet niczym parabatai. Niestety, jak się okazało 'nadzieja - matka głupich' ;)
Przypuszczam, że pani z seansu oczekiwała: "och jaki Cztery jest piękny, ach jaki cudowny film!". No cóż, nie zawsze można powiedzieć coś takiego... Aczkolwiek aktor go grający nie jest zły.. ;)
Rzeczywiście nie zwróciłam uwagi na te podobieństwa. Skupiłam się raczej na takich rzeczach ogólnych, pomijając główną bohaterkę i jej przyjaciół. Teraz uważam, że być może schematem "Niezgodna" jest podobna do "Igrzysk.." ale ogólny klimat i nastrój jest zdecydowanie inny. I to jest fajne.
Nie jestem pewna czy dobrze zrozumiałam "I znowu te dwie osoby, chociaż tu w prawdziwej walce, wygrywają" - chodzi o Tris i Cztery, że walczyli w prawdziwej walce, a Katniss i Peeta tylko w 'grze' (I część)?
Najpierw chciałabym przeczytać trylogię. Mam już nawet pierwszy tom, a potem z przyjemnością oddam się obrazowi wizualnemu :)
OdpowiedzUsuńI takie podejście jest dobre :) Ja się zwyczajnie nie wyrabiałam w tamtym okresie z niczym.
UsuńWidziałam film, nie czytałam książki i znowu nie wiem, co mam robić dalej. Film mi się podobał, nie miałam się do czego przyczepić. Porównania z :Igrzyskami śmierci" mnie nie ruszają, bo jakby się uprzeć cały gatunek opiera się na tym tytule. Mam ochotę zacząć czytać książkę od 2 tomu, bo tak jak w przypadku" "Igrzysk..." pierwszy pewnie mnie nie porwie.
OdpowiedzUsuńNiestety od drugiego tomu się chyba nie da :) I jedna z czytelniczek stwierdziła, że pierwszy tom jest najlepszy, więc może jednak warto od niego zacząć.
UsuńWidziałam film całkiem niedawno i tak jak piszesz, nie jest zły, wręcz przeciwnie, całkiem przyjemnie się go ogląda,ale nie ma tego efektu "wow", niestety. :)
OdpowiedzUsuńOstatnio w coraz większej liczbie produkcji nie ma tego WOW :(
UsuńJeżeli miałabym być szczera, to film bardziej do mnie przemówił niż książka. Podziwiam, że wytrzymałaś w takim towarzystwie.
OdpowiedzUsuńDo mnie w sumie też bardziej przemówił film. Magia ekranu.
UsuńWedług mnie film jest godnym odzwierciedleniem książki :))
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, szału nie było. Ale mi tam się podobał. Chociaż trochę boli, że część bohaterów została tak pominiętych
OdpowiedzUsuńMnie się podobało, że braczkiszka było tak mało :D
UsuńCzyżbyś wspominała noc ekranizacji, która była w maju, a ja na nią (pluję sobie w twarz!), że nie poszłam. Ja byłam na nocy ekranizacji chyba w 2012, lub 2013 kiedy to grali m.in. „Intruza”, „Piękne istoty” i „Igrzyska śmierci”. Niesamowite przeżycie, potwierdzam ;)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o „Niezgodną” to w przeciwieństwie do Ciebie znam tylko wersję filmową i muszę przyznać Ci rację, że trochę „zalatuje” „Igrzyskami…”, ale nie oznacza to, że jest to zue itp. Mnie się film szalenie spodobał (może dlatego, że nie znam wersji papierowej) i nie mogę się doczekać, kiedy uda mi się zdobyć książkę (czuję, że to będzie kolejna perła wśród pereł).Zawsze jest tak, że „mogło być lepiej”, trzeba się skupić na tym, że „mogło być również gorzej”. Wydaje mi się, że nie ma co narzekać ;D
Jedyne, co mi „przeszkadzało” to niefortunnie dobrani aktorzy, chodzi mi o Shailene Woodley i Ansela Elgorta, którzy w „Niezgodnej” grali rodzeństwo, a w ekranizacji „Gwiazd naszych wina” … parę. Cóż, to było jak dla mnie trudne do przetrawienia (ponieważ kocham parę, jaką wykreowali w „GNW”).