Lubię wkładać kij w mrowisko, więc zacznę od faktu, który oburzy większość miłośników książek – obejrzałam film bez wcześniejszej lektury powieści, na której został oparty. Popełniam ten haniebny czyn.
~ * ~

Nastoletnia Lucinda Price zostaje oskarżona o spowodowanie ogromnego pożaru i wysłana do szkoły z internatem. Tam poznaje dwóch młodzieńców, jeden bardziej tajemniczy od drugiego. Każdy zabiega o jej względy, a dziewczyna sama nie wie, który pociąga ją bardziej. Jednocześnie próbuje zrozumieć, co wydarzyło się tamtej nocy i pozbyć dręczącego ją poczucia winy.
Gdy w końcu dowie się, co łączy ją z dwoma mężczyznami, jej życie wywróci się do góry nogami, a niebezpieczeństwo zdobędzie twarz i kształt. Czy Luce uda się uratować siebie samą i odnaleźć miłość i przebaczenie?

Bohaterowie tej historii, a konkretniej brak jakichkolwiek zarysów charakteru i zwykła nijakość, wołają o pomstę do nieba. Aktorzy pierwszoplanowi zagrali bez większych emocji, poza nieprzemijającym znużeniem wypisanym na twarzach większości i kilkoma epizodami z docinkami między dwoma upadłymi aniołami albo atakami postaci drugoplanowych na Luce. Szczególnie u tych ostatnich można było poczuć je dość wyraźnie, co uratowało w pewnym stopniu moją opinię o produkcji. Główną trójkę i ich historię mogłabym jednak opisać kilkoma słowami: nijacy, wyprani z emocji, aktorzy jednej miny, gorsza powtórka zmierzchowej melancholii. Tylko i aż tyle.

Zakończenie pozostaje otwarte, poniekąd dając znać, że widzowie mogą spodziewać się kontynuacji. Pytanie tylko, jak wiele osób, które widziało ekranizację „Upadłych” rzeczywiście sięgnęłoby po kontynuację losów Luce i dwóch przystojnych upadłych aniołów.
Za możliwość zrecenzowania filmu dziękuję portalowi Duże Ka!