04 września 2019

"Był sobie pies", który kochał


To nie jest tylko historia o psie. To nie jest tylko historia o miłości. To nie jest tylko historia o wierności.
~ * ~


Baileya znamy i kochamy już wszyscy za ogrom emocji, który zapewnił nam podczas lektury pierwszej części serii "Był sobie pies. W. Bruce'a Camerona. Do dziś pamiętam, ile łez nad nią wylałam - i za pierwszym, i za drugim razem (podczas tegorocznego wypadu nad morze). Gdy dotarły do mnie wieści o kontynuacji jego przygód, nie wahałam się ani chwili. Gdy zaś dotarł do mnie papierowy egzemplarz, szarpałam kopertę jak przysłowiowy Reksio szynkę, byleby tylko jak najszybciej mieć książkę w dłoniach i móc zabrać się za lekturę.

Przez swoje kolejne wcielenia Bailey przybierał różne imiona. Jako Koleżka poznał małą dziewczynkę, którą pokochał całym sercem. Gdy Bailey przeżywa kolejny żywot, tym razem jako Molly, odnajduje tę małą duszyczkę, której przed laty pilnie strzegł i dbał o szczęście. Wciąż czuje to powołanie, potrzebę bycia u jej boku i zapewnienia bezpieczeństwa. A wierzcie mi, dorastająca Clarity potrzebuje ich równie dużo, co jej młodsza wersja z innego wcielenia psiaka. Czy Bailey (jako Molly) ponownie odmieni jej życie?

Nie owijając w bawełnę, na pewno nieraz trzymaliście w rękach poradniki dla psiarzy albo książki tłumaczące różne psie zachowania. "Był sobie pies" jako seria stanowi idealny, a przy tym ciekawszy zamiennik. Nie raczy Was suchymi faktami, tylko przedstawia Wam punkt widzenia psa w mniemaniu W. Bruce'a Camerona. Mamy przepiękną fabułę,  dobre wykonanie i tsunami emocji. Mamy naszego ukochanego psiaka z pierwszej części, który wraca wspomnieniami do ukochanego opiekuna - Ethana, podczas gdy w drugiej roztacza opiekę nad dorastającą Clarity. Poznajemy historię dziewczyny, ale wszystko widziane oczami psa, który nie rozumie za bardzo tego ludzkiego świata, ale intuicja go nie zawodzi. I po prostu nie da się tego malucha nie pokochać

Wierzcie mi, nieraz myślałam, że pewnie zaraz autor skusi i napisze coś tak, jakby psiak zrozumiał dłuższe zdanie wypowiedziane przez człowieka (nie komendę!). Ale nie! W. Bruce Cameron stworzył historię przemyślaną, zaplanowaną, przypilnowaną na każdym etapie tworzenia pod kątem logiki, spójności i chyba też emocjonalności. Przynajmniej mnie niemal ciągle trzymała za serce.
Co więcej, pokonał klątwę drugiego tomu i napisał kontynuację powieści, która przecież  zgodnie ze wstępnym planem, miała się skończyć na jednej książce. Rzadko wychodzi autorom potem dopisywanie dalszej historii, szczególnie pod kątem utrzymania logicznego ciągu dalszego, jednak w przypadku "Był sobie pies 2" nie ma mowy o zawodzie. Pisarz wiedział, co chce opisać, jak zachować sens i emocje... i zrobił to. 


Wśród postaci ludzkich, jak i zwierzęcych - kolejnych wcieleń Koleżki - dostajemy piękną feerię charakterów w różnych odcieniach szarości, jak i psich natur. Wszystkie - niezależnie od tego, czy człowiek należy do tych, których nie da się polubić, czy do tych, którym ochoczo kibicujemy - wywołują emocje. Wszystkie skłaniają do refleksji. Niemal wszystkie zapadają w pamięć. 

"Był sobie pies 2" to jeden z najlepszych drugich tomów, jakie czytałam w całym swoim życiu, zaś książki W. Bruce'a Camerona to moje obecnie ulubione powieści o psach. Już w październiku nadchodzi premiera filmu na podstawie tej kontynuacji, więc obiecuję, że do tego czasu nadrobię ekranizację pierwszej części. I tak, już planuję zakup kilku opakowań chusteczek.

Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem Kobiecym. Dziękuję za zaufanie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na blogu korzystam z zewnętrznego systemu komentarzy Disqus. Więcej na ten temat znajdziesz w Polityce Prywatności Bloga.