Niektórzy powiedzą, że historia słynnych kochanków z malowniczej Verony odbija się czkawką do dziś. Oto recenzja trylogii Bogactwo i grzech Meghan March.
Jeśli jeszcze połączymy zakazany romans z erotykiem, wiele osób od razu pomyśli o takim jednym Szarym i jego Anie. Prawda jest jednak taka, że Pięćdziesiąt twarzy Greya to taka wersja light uwspółcześnionego Romea i Julii, a wiele osób sądzi, że związek multimiliardera ze średnio zamożną studentką nie ma w sobie nic niewłaściwego. Nieco inaczej, choć wciąż nie aż tak kontrowersyjnie, wydaje się być w serii Bogactwo i grzech Meghan March, o której opowiada dzisiejsza recenzja.
Dwa zwaśnione rody i nienawiść, którą wypijają wraz z mlekiem matki – tak w skrócie można by opisać historię Gable’ów i Riscoffów. Pierwsi stracili cały majątek na rzecz drugich, a ci nie dali pokonanym tak łatwo o tym zapomnieć. Senior jednego rodu wykupił posiadłość obok seniora drugiego, by trzymać się nawzajem na muszce, a reszta próbuje – mniej lub bardziej – nie pozabijać się przy każdym spotkaniu na ulicy. Nie pomaga w tym fakt, że dziesięć lat temu wnuk głowy rodu Riscoffów – Lincoln - zakochał się w Whitney - młodziutkiej Gable’ównie, a ta znienacka postanowiła wyjść za innego. Gdy po dekadzie obydwoje wracają w rodzinne strony, ona pragnie schować się przed światem, a on nie zamierza pozwolić jej uciec ponownie. Tylko że życie – oraz ich rodziny – nie zamierzają usuwać przeszkód z ich drogi. Wręcz przeciwnie – wszyscy trzymają piły i siekiery w gotowości, by rzucić im jak najwięcej kłód pod nogi.
Nie spytam, czy Waszym zdaniem zakazana miłość da radę przetrwać, chociaż wiem, że serie takie jak Bogactwo i grzech nie zawsze kończą się szczęśliwie. Jaki finał trylogii zafundowała nam Meghan March? Oczywiście nie zdradzę. Jestem jednak pewna, że bylibyście zaskoczeni, jak krętą trasą prowadzi nas już od początku pierwszego tomu i jak wiele bomb zrzuca po drodze. Ilekroć zdawało mi się, że bohaterowie wyszli na prostą, autorka zaskakiwała nowym zwrotem akcji. Pod koniec Bogatego i grzesznego, czyli zaledwie startowej części trylogii, czułam się, jakby ktoś wrzucił mnie w środek telenoweli. Nie, to uczucie nie odeszło aż do końca ostatniego tomu.
(Nie)stety lubię telenowele.
Przyznaję bez bicia, że pierwszą powieść w tej serii czytałam w wersji papierowej już dawno. Ostatnio postanowiłam jednak wrócić do audiobooków i dzięki ofercie aplikacji Storytel (nie, to nie jest tekst sponsorowany) zdecydowałam się na odświeżenie go i kontynuowanie historii Whitney i Lincolna w formie audio. Bardzo podobało mi się, że rozdziały z męskiego punktu widzenia czytał mężczyzna – Karol Kunysz, którego interpretacja była naprawdę w punkt, zaś damski punkt widzenia odtworzyła Karolina Kalina. U lektorki muszę jednak zwrócić uwagę na pewną denerwującą manierę z zaczerpywaniem oddechu w niewłaściwych momentach w zdaniu. Mnie uczono na kursach, że powinno się robić takie przerwy przy przecinkach, kropkach i innych znakach interpunkcyjnych lub w wyjątkowych sytuacjach, gdy jakimś cudem przez długi czas nie pojawia się dogodny moment na pauzę. Tutaj zaś pani potrafiła przeczytać zdanie: „Nie zniosę kolejnej powtórki z przeszłości tego wieczoru” z przerwą na oddech pomiędzy „z” i „przeszłości”. Ale może czepiam się bez powodu. Po prostu przy innych audiobookach nie zauważyłam tego błędu, a tu – może z racji słuchania całej trylogii – dość mocno rzucił mi się „w uszy”.
W historii Whitney i Lincolna, jak i ich rodów, istotne jest to, że autorka postanowiła ukazać ich związek na dwóch liniach czasowych. Pierwsza jest tą współczesną, zaś druga cofa nas o dziesięć lat i pokazuje, jak ta dwójka się poznawała i kto od początku był za, a kto przeciw ich związkowi. Możemy dostrzec dzięki temu więcej powiązań między obydwoma okresami, chociaż momentami miałam wrażenie, że Meghan March uznawała potencjalnego czytelnika za zbyt nieogarniętego, by sam odkrył te odniesienia i podawała mu je na tacy. Może to jednak wynikać też z celowego zabiegu, gdyż faktycznie pod koniec pierwszego tomu łapałam się na tym, że słysząc kolejne „dziesięć lat temu”, mózgownica już mi się rozgrzewała do czerwoności, a ja próbowałam przewidzieć bieg wydarzeń w teraźniejszości.
Sama historia mogłaby jednak z powodzeniem zostać przełożona na telenowelę – daję słowo!
Wiedziałam, że skoro sięgam po trylogię, to skądś musiał wziąć się materiał na aż trzy książki o jednej parze, ale kurczę, tu momentami znalezienie miejsca na oddech graniczyło z cudem! Tak serio, serio, nie było kiedy wziąć nawet takich niewłaściwie wycelowanych – jak w tych zdaniach bez znaków interpunkcyjnych. Czy to dobrze? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Akcja gnała na złamanie karku i gdyby była człowiekiem, to by go sobie skręciła albo zmarła z powodu niedotlenienia. Jak nie wyszła na jaw jakaś dziwna intryga, to ktoś umarł. A jak nikt nie umarł, to oberwał chociaż kulką. Brak kulki? To dajmy kąsek dla dziennikarzy, bo przecież Whitney niedawno pochowała męża-gwiazdora. Dorzućmy konflikt z matką i rodzeństwem – nie, nie, to nie spoiler, bo nie wiecie, kto ma konflikt z czyją matką. A może obydwoje mają? I z którą? I czy tylko z matką? I co wspólnego ma z tym wredna córka ciotki Whitney?
Naprawdę wierzę, że będziecie tak samo zaskoczeni, jak wiele różnych, pozornie niepowiązanych wątków, Meghan March zdołała połączyć w całość. Było lepiej niż w Zbuntowanym aniele, kiedy najpierw słyszymy, że Milagros jest córką pana domu, którego synem jest Ivo, który dziesięć odcinków później okazuje się jednak być dzieckiem innego milionera, ale jest już po ślubie z kobietą, której nie kocha, bo zawsze darzył uczuciem tylko Mili, która do tej pory myślała, że przespała się z bratem, ale gdy dowiedziała się, że jednak nie są rodzeństwem, to się załamała, bo sama pchnęła go w ramiona Florencii, a do tego ją kocha taki jeden prawnik, który prosił na początku romansu, by nie złamała mu serca, ale to telenowela, więc to się nie może inaczej skończyć… I to jest recenzja Bogactwa i grzechu, a nie tasiemca z Natalią Oreiro i Facundem Araną, ale z pewnością rozumiecie, z jakim tempem akcji spotkacie się w serii Meghan March, skoro wspominałam wcześniej, że jest ono szybsze niż w Aniołku.
Językowo jest nieźle. Tak w sumie standardowo jak na romanse erotyczne.
Boli mnie tylko – jak zawsze – że w scenach seksu pojawia się tyle wulgarnych określeń intymnych części ciała. Nie wspomnę ich na blogu, żeby nikt mi nie oznakował go jako treści dla dorosłych, ale pozwólcie, że – dla kontrastu – pobawię się w małe dziecko.
„Mamo, ta pani powiedziała słowo na K, a ten pan na C. I podobno wagonik na K wjeżdża na hasło KULWA do tunelu na C. I co się wtedy, mamo, dzieje?"
Cóż, jak dla mnie scena z wulgaryzmami traci na sensualności. Wiem, że nie wszystkim pasują anatomiczne określenia, tak samo jak liryzm żywcem z Piekła Gabriela, więc przełykam pigułkę goryczy przy jednym lub dwóch takich słowach w pojedynczej sytuacji, ale wtykanie ich co akapit to już dla mnie lekki przesyt. Poza tym wszystkie wydawały mi się takie nieco na jedno kopyto, ale znowu – ja po prostu lubię sceny, które są pikantne pod kątem akcji, a nie wulgarnego słownictwa.
Okładka też nie wyróżnia się niczym na tle innych – ot, kolejna goła klata, która krzyczy: „jestem erotykiem, bo właśnie patrzysz na sześciopak”. Hej, dzięki, właśnie dlatego nie czytam ukochanego gatunku w komunikacji miejskiej, a audiobooka zawczasu ściszam poniżej połowy dopuszczalnej głośności.
Podsumowując, jeśli macie ochotę na trylogię, w której chyba wszystkie sprawy zostały domknięte i nie zostaniecie z żadnymi nierozwiązanymi zagadnieniami, a zarazem pragniecie, by treść przeciągnęła Was po górach i dolinach w tempie galopującego konia, to seria Bogactwo i grzech – w skład której wchodzą kolejno tomy Bogaty i grzeszny, Jej wina i grzech i Rozkosze grzechu – powinna okazać się idealnym wyborem. Tylko nie spodziewajcie się super ambitnej historii, chociaż przyznaję – najgorzej nie było. Ja przynajmniej bawiłam się świetnie, ale też nie oczekiwałam fajerwerków, więc dostałam znacznie więcej niż przypuszczałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na blogu korzystam z zewnętrznego systemu komentarzy Disqus. Więcej na ten temat znajdziesz w Polityce Prywatności Bloga.