Może będę przez to mało oryginalna, ale naprawdę spłonęłam podczas czytania. In a good way!
Byłam pewna, że gdy dostanę w swoje ręce kolejną książkę od mojego ulubionego pisarskiego duetu, urzeknie mnie jej wnętrze. Tak też się stało. Nic więc dziwnego, że gdy znalazłam czas, by do niej ze spokojem usiąść, pochłonęłam ją w niecałą dobę.
Tak, przeczytałam książkę w trakcie niemal jednego posiedzenia i nie żałuję ani chwili! A jedyne, co mnie uwiera to fakt, że na kolejny tom będę musiała poczekać. Oby jak najkrócej, ponieważ stworzone uniwersum i przede wszystkim – postacie – niesamowicie przypadły mi do gustu.
Ale może zacznijmy od początku...
Świat, w którym żyje Nevada tylko z pozoru jest względnie ułożony. Kiedy jednak przypatrzymy się mu uważniej okaże się, że dookoła panuje okropny bałagan. Nierówność klasowa nie jest mrzonką, a okrutną rzeczywistością. W tych realiach liczą się tylko ci, którzy mają władzę, pieniądze oraz... moc. Magiczną moc, zdolną do najbrutalniejszych czynów.
Nevada jest, przynajmniej na papierku, głową rodziny, do której należy plejada osobistości oraz osobowości. Szczerze mówiąc momentami nie wiedziałam, kogo uwielbiam najbardziej. Począwszy od głównej bohaterki, przez babcię Fridę, aż po brata Berna 0trzymałam zestaw genialnych postaci, nierzadko przyprawiających mnie o ataki śmiechu. Oczywiście, jak to bywa w książkach Andrews, nie mogło zabraknąć przystojniaka, który początkowo zachowuje się jak buc, by w trakcie przebywania z Nevadą ciut spuścić z tonu. Ale tylko ciut i tylko czasami.
Świetnie zostały przedstawione relacje, jakie panują w rodzinie Baylor. Wszyscy stoją za sobą murem, choćby nie wiem, co się działo i pomimo kłótni, mogą na siebie liczyć. Sama będąc członkinią sporej familii tym bardziej rozczulił mnie ten motyw. Stanowi on też pewną odskocznię od typowego schematu, gdzie główna bohaterka jest sama jak palec i tylko dzięki temu potrafi każdemu skopać tyłek. Tutaj jest odwrotnie. To właśnie rodzina i ich miłość są dla Nevady tymi najważniejszymi wartościami, w obronie których warto walczyć i umierać.
Zaraz po tym pierwszym zachłyśnięciu się stworzoną historią, zauważyłam jak bardzo warsztatowo rozwinęli się Ilona oraz Andrew Gordonowie. Jasne, już w przypadku cyklu o Kate Daniels wykazali się niezłym kunsztem, tutaj jednak zdecydowanie wskoczył on na wyższy poziom. Co mnie urzekło najbardziej to fakt, że Nevada Baylor nie jest kopią wspomnianej Kate. Owszem, jest charyzmatyczna oraz harda, lecz w inny, unikatowy sposób, który tym bardziej mnie do siebie przekonał.
Jeśli nie mieliście wcześniej styczności z twórczością tego duetu, gorąco polecam Wam ich najnowszą pozycję. A potem sięgnijcie po cały dziesięciotomowy cykl o Kate, ponieważ spłoniecie w trakcie oczekiwania na kolejny tom tej trylogii!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na blogu korzystam z zewnętrznego systemu komentarzy Disqus. Więcej na ten temat znajdziesz w Polityce Prywatności Bloga.